To był świetny weekend majowy, a wcale się na taki nie zapowiadał.
Myślałem że będę tylko ja, mój przyjaciel, małe łóżko i netflix.
Wrocław to miasto możliwości, a więc na pewno coś bym wymyślił, ale pewnie bym zamulał w domu lub pojechał do rodziców.
Okazało się inaczej.
Najpierw 2 maja wycieczka do przyjaciela do Łodzi - a właściwie mojego byłego, który nigdy nie był obecnym - to skomplikowane.
Było super - piwo, zupa, rozmowa i ktos, kto chociaż próbuje zrozumieć, ale i ja musiałem zrozumieć druga stronę.
Miałem wrócić tego samego dnia, ale jakoś tak wyszło, że najpierw nie zdążyliśmy na autobus, a potem miałem jechać kolejnym... tylko zasnąłem.
Na autobus po 12 kolejnego dnia prawie się spóźniliśmy, ale po 15 byłem już we Wrocławiu.
Pomiędzy wyjazdem z Łodzi, a dojazdem do Wrocławia okazało się, że mój przyjaciel jednak jedzie do mnie - to było super - po 17 wyjechał z Łodzi do Wrocławia.
Pokazałem mu trochę Wrocławia I też zaprosiłem go na naszą ulubioną zupę I może nie jest ona dobra tak jak na Chmielnej w Warszawie, ale bardzo zbliżona :)
Ogólnie przez 5h chodziliśmy po mieście i pokazałem mu kilka ciekawych miejsc oraz zjedliśmy niesamowite paczki z mandarynka na świdnickiej.
I w zasadzie miał wracać rano kolejnego dnia, ale jakoś tak wyszło że został kolejne dwa.
W międzyczasie mój współlokator-przyjaciel zaczął regularną wojnę że swoim obecnie byłym już facetem (dalej: M) - trochę pusto bez niego w mieszkaniu.
Ale co się działo ostatniego dnia?
Dużo - ale najlepsze było na końcu ;)
Najpierw M przyszedł do nas i siedzielismy we 3, potem doszedł jego (również niedoszly) "przyjaciel", a na końcu mój zadzwonił że jedzie do mnie z niespodziewaną wizyta i chodź początkowo nie podobała mu się wizja siedzenia w tłumie ludzi mieliśmy trochę czasu na spacer i rozmowę ;)
Było cudownie ;) to chyba najlepszy weekend majowy od lat.
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Dziękujemy :)